Przejdź do zawartości

Strona:Stefan Grabiński - Wyspa Itongo.djvu/179

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

oszczędzić nam zetknięcia z mieszkańcami innych części ziemi.
Jego to wszechmocną a mądrą wolą dzieje się, że wasze wielkie, pływające domy jakby unikały naszej wyspy, omijając ją szczęśliwie z daleka. A kiedy czasem ślepy traf lub rozszalały orkan zapędzi któryś z nich w tę zapomnianą stronę, Manu zarzuca na oczy żeglarzy płachtę mgły tak nieprzeniknionej, że przepływają obok, nic nie widząc. Stara legenda mówi, że raz tylko w pochodzie wieków groziło wyspie Itongo odkrycie. Było to około 200 lat temu, gdy chciwa niepotrzebnych nowin ciekawość białych przemierzyła już podobno wzdłuż i wszerz wszystkie lądy i morza. Pewnego rana pojawiła się na horyzoncie naszej północy wielka ilość korabi wypuszczających dym gęsty, wełnisty z niezliczonych kominów. Szły wprost na nas. Pogoda była piękna, słońce czyste, bez skazy. Musieli nas dojrzeć. Byli już w odległości zaledwie jednej mili. Długie, czarne rury przytknięte do oczu ich naczelników, skierowane były w naszą stronę. I wtedy wyspa ruszyła z miejsca. Jak łabędź na cichych wodach stawu odpłynęła w nieskończone przestrzenie Południa. Wkrótce korabie białych ludzi znikły za horyzontem a Itongo za-