Przejdź do zawartości

Strona:Stefan Grabiński - Wyspa Itongo.djvu/117

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

z twarzyczką drobną, dziewczęcą była jak dziecko uśpione przez piastunkę jakąś cudowną bajką...
Bez szelestu rozebrał się, zgasił światło i położył się obok niej na macie. Oddech jego wkrótce skojarzył się i zrównał z jej oddechem...


Nazajutrz rano „Conqueror“ podniósł kotwicę. Czas był pogodny, słoneczny. Poranna bryza trzepotała wstążką bandery patronującej okrętowi na maszcie przednim. Parę egipskich flag zahisowanych w porcie pożegnało suwerenny statek hołdowniczym pokłonem. Wzięto kurs na Suez.
Podróż kanałem i morzem Czerwonem odbyła się spokojnie. Koło przylądka Guardafui wskutek gęstej mgły omal nie przyszło do katastrofy. Tylko dzięki przytomności umysłu kapitana Petersona uniknięto zderzenia z paquebotem francuskim powracającym do ojczyzny z Madagaskaru.
Wpłynęli szczęśliwie na roztocza oceanu Indyjskiego. Zaczął wiać łagodny passat. Wsparci o burtę ramię przy ramieniu Jan i Ludwika spędzali dnie całe na pokładzie. Od morza szedł na nich czar i zaduma bez-