Strona:Stefan Grabiński - Engramy Szatery.djvu/9

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

I minąwszy słupek milowy, zapuścił się dalej w kierunku Wygnanki. Lecz gdy po kwandransie drogi nie natknął na upragniony objekt, zawrócił ku Kniejowu.
— Widocznie przywidziało mi się — wywnioskował, zmierzając ku miejscu ulubionego postoju.
Lecz któż opisze jego zdumienie, gdy teraz ujrzał ponownie nad sobą na wysokości jakich 6 metrów parę krwawo jarzących się znaków; zmieniony sygnał ostrzegał czerwonym światłem, że przestrzeń zajęta.
Szatera przetarł oczy raz i drugi, nie dowierzając sobie: zwid nie zniknął — wciąż płonęły tam nad nim ogniste latarki zawieszone na ramieniu niewidzialnego semaforu.
Naczelnik usiadł na kamieniu i zapaliwszy fajkę, wpatrywał się jak zahypnotyzowany w sygnał ostrzegawczy.
Nie pomniał, jak długo trwała kontemplacja — może godzinę, może dwie, trzy. Gdy ocknął się, szarzało już na wschodnich zrębach i gruby szron okrywał szarym kożuchem trawy. Zniknęły czerwone światła