Strona:Stefan Grabiński - Engramy Szatery.djvu/8

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Nazajutrz zaczęto rozbierać stacyjkę...
Stało się rok temu, mniejwięcej o tej samej wieczoru godzinie... Dziś chwila ta wracała na skrzydłach jesiennego wichru, w poszeptach zwiędłych liści, w melodjach dżdżu. Rocznica...
Szatera był już niedaleko miejsca, gdzie stała niegdyś stacja. W mętnej poświetli zmierzchu bielał już trzon kamienia... Wtem podniósłszy wzrok, zadrżał. Nad torem po prawej stronie przestrzeni błyszczał zdaleka w mrokach wieczora świetlny sygnał: dwoje dużych, żółtych oczu.
— Co to? Czyżby semafor redivivus? — I przyspieszył kroku w stronę znaków. Lecz gdy zbliżył się na linję kamienia, światła nagle pogasły. Ze ściśniętem sercem zaczął szukać słupa sygnałowego. Lecz szukał napróżno. Wszak usunięto go jeszcze przed rokiem.
— Więc skąd te latarki tam w górze.... Przywidzenie, czy co u licha?... A może to trochę za stacją, po tamtej stronie? —