Strona:Stanisław Witkiewicz-Matejko.djvu/328

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

a ich twarze, ręce i ubrania nabierały grubej powłoki, którą na ludzi kładzie życie, przebyte w trudzie, w czynie i borykaniu się z oporem materyi i społecznego bezwładu. Matejki portrety nie będą dokumentami do historyi jego czasów, jakiemi są portrety Rafaela, Tycyana, Velasqueza, Rembrandta, Halsa, Van Dycka lub Goyi. Wszystkie one wyrażają bardziej Matejkę, niż tych, kogo mają przedstawiać, jak Lorenzo i Giuliano Medici, na swoich grobowcach, są, w wyższym jeszcze stopniu, tylko cieniami duszy Michała Anioła. Każdy, zapewne, z wybitnych malarzy portretów wkłada coś swego w postać portretowaną, ale stopień tego zabarwienia indywidualnego jest bardzo różny i, bądź co bądź, wyraża szersze lub ciaśniejsze władanie formą, wszechstronniejsze lub bardziej zacieśnione pojmowanie zjawisk życia. Kiedy się patrzy na portret Karola VII, króla hiszpańskiego, i jego rodziny, malowany przez Goyę, nie podobna powstrzymać się od myśli, że uderzenie fali rewolucyi było koniecznem, żeby odmienić postać ludzkości. Widzi się pewien typ ludzkiego życia, doprowadzony do ostatniego natężenia, i czuje się konieczność reakcyi — konieczność Napoleona. Lecz w innych portretach tegoż Goyi występują ludzie, którzy, pomimo ośmnastowiecznego stroju, wyrażają całkiem inny pierwiastek życia. U Matejki wszyscy portretowani ludzie od dziecka już napiętnowani są