Strona:Stanisław Vincenz - Na wysokiej połoninie Pasmo III.djvu/541

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

Wszędzie, gdzie przedtem wałęsał się Siuna, świstała teraz ich kolejka. Dojechali tak do ojca Siuny, który wybudował dla nich umyślnie nowy, wspaniały pałac, taki, jaki śnił się kiedyś Siunie. Tam urządzali przyjęcia dla wszystkich. Towarzystwo było liczne i rojne, ale mieszane, gdyż Siuna nie uznawał różnic stanowych. Samotne życie skończyło się, zaczęło się życie z ludźmi, obcowanie ze światem. Piec grał równo, dziarsko i pewnie, jakby czwórka pysznych koni płynęła.
W pałacu podczas przyjęć Pimpulinka grała wszystkim przepięknie na fortepianie i na czym kto chciał. Całe rzesze słuchały. Umiała tez malować prawie tak jak pan Jaroszyński. Potrafiła namalować wszystko, co Siuna jej wskazał, co miał ochotę namalować, a czego sam namalować nie potrafił.
Potem Siuna znikł gdzieś. Pimpulinka czekała tęsknie, coraz bardziej niespokojna. Musiała coś wiedzieć, ale nikomu nie mówiła. Wreszcie pewnego dnia rozeszła się wieść radosna, triumfalna, dzwonowa wieść: Ojczyzna wskrzeszona. Jeszcze jedna wieść ciekawa: Siuna został królem.
Pan Piec zahuczał, zatriumfował, a potem obwieścił coś basem.
Do pałacu schodziły się tłumy ludzi, panowie, panie, huculskie rzesze, miasteczkowi Żydzi, robotnicy z kopalń. Wszyscy rozprawiali o wielkich, dobrych, radosnych sprawach, o nowym, wskrzeszonym królestwie. Potem wojska huculsko-polskie i francuskie maszerowały, defilowały przed Pimpulinką. Tak sam król sobie życzył. W końcu pokonali najtwardszych nieprzyjaciół. Wkroczyli do Berlina. Pimpulinka tak sobie umiała ująć zwyciężonych, że klaskali radośnie w dłonie, witając ją wjeżdżającą na huculskim koniu. Król i królowa mieli bowiem przy sobie wszystkich górskich pobratymów, a przede wszystkim tych, co byli odważni, co wcale nie bali się strzelby i strzelania: starego Ihnata, starego Łukiena z jego zbójeckimi wychowankami, Petra Kuzyka i cały rój bystreckich i bereżnickich strzelców, śmiałków, myśliwców i kłusowników czarnohorskich. Wzięli też ze sobą na zwycięską wyprawę wszystkie niemal konie z Krzyworówni. Po ulicach Berlina, bardziej rojnych niż rynek kołomyjski i może nawet wspanialszych niż ulice Lwowa, w wysokich pasach, w rogatych czapach, z błyszczącymi bardkami snuły się śmiałe postacie ludzi lasowych na koniach górskich.
Doradcami i protektorami nowego królestwa był dziadzio, ojciec Siuny i stary pan cesarz. Ojciec Siuny odkrył tyle no-