Strona:Stanisław Antoni Wotowski - Półświatek.djvu/93

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

czem skrzydła kruka, z poza karminowych warg połyskujący rząd białych ząbków.
Wytworny, acz skromny ubiór nie przypominał wrzaskliwego kokociego szyku. Lecz kto przypatrzyłby się pannie Mary bliżej, szczególniej gdy nie panowała nad sobą, ten spostrzegłby w pięknych oczach złe błyski, a wokół ust grymas dziwnie okrutny — wnet wyniósłby inne wrażenie. Bo Mary, mimo swych lat dwudziestu, zdążyła już przejść przez niejedno i wszystko było jej dobre byle dojść do celu — zdobycia pieniędzy.
— Łżesz! — powtórzyła twardo. — I niech się skończy ta zabawa.
— Jaka zabawa?
— Jeśli zgodziłam się na twoją znajomość z Helmanową, to myśląc, żeś chłopak mądry i potrafisz zrobić dobre uderzenie... A ty co? Pętak zwyczajny... Złapie parę groszy i przehula z kolegami, a później wiecznie chodzi goły... Jeszcze mnie prosi... Pożycz, Mary... A tu takie czasy podłe, że każdyby za dwa złote psa do Krakowa z Warszawy pogoni...
— Poczekaj, Mary... — jął tłomaczyć...
Nie dała mu dokończyć zdania.
— Na co mam czekać? Dosyć czekałam... Rozumiem, że moim obowiązkiem było ci pomóc, kiedyś wyszedł z więzienia i zdychał z głodu... Ale teraz... Jak nie chcesz sam — gwizdnę na ciebie i poszukam naprawdę cwaniaka...
Tolo skrzywił się lekko. Niezbyt lubił, gdy mu wspominano o starej przygodzie, zakończonej półrocznym pobytem w celi. Zato, że komuś gdzieś w dancingu zginęła złota papierośnica? Właśnie ten