Strona:Stanisław Antoni Wotowski - Półświatek.djvu/92

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Po drodze niechcący dość mocno potrącił jakiegoś wyelegantowanego młodzieńca i nie zauważywszy tego nawet w swem podnieceniu, wybiegł z kawiarni.
Lecz jeśli Fred go nie spostrzegł — tamten aż obejrzał się za nim, a w oczach odbiło się zdumienie.
— On tu?... Szkoda, że umówiłem się z Mary. Wartoby ustalić nazwisko...
Owym młodzieńcem, wkraczającym z pewną, a pańską miną na salę — był nikt inny, niźli świetny pan Tolo.
Powracał właśnie z Długiej, umówiwszy się w kawiarni z pewną niewiastą, z którą łączyły go różnorodne interesy. Wiedział, że ta osóbka czekać nie lubi, a śledząc Gliniewską, spóźnił się prawie o pół godziny.
Ujrzał ją zdaleka i szybko począł się przeciskać poprzez stłoczone stoliki.
— Jesteś? — zawołała z gniewem. Chciałam już odejść...
— Widzisz, Mary... — począł tłumaczyć, siadając obok na krzesełku. — Zatrzymały mnie naprawdę pilne sprawy...
— Et, znam te sprawy... Partja bilardu, albo latanie za spódnicą...
— Zapewniam...
— Znów łżesz, swoim zwyczajem...
Wypowiedziawszy te słowa, towarzyszka Tola, z widocznem zniecierpliwieniem zapaliła papierosa. Śmiało można było ją nazwać bardzo ładną dziewczyną, zdala nawet uderzała jej uroda, prawidłowe rysy i delikatna cera, wielkie czarne oczy, włosy, ni-