Przejdź do zawartości

Strona:Stanisław Antoni Wotowski - Kobieta, która niesie śmierć.djvu/132

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

lazłby się w sytuacji jakiegoś awanturnika. Ależ i tu pet. Co prawda jest pijany, ale żeby po tamtych wy padkach jeszcze go zaczepić, gdy wówczas z nim się nie pożegnał?
Chciał, lekko skinąwszy głową, pójść dalej, nie zwracając uwagi na przyjacielskie ruchy ręką kreso wca gdy ten, widząc, że Marlicz wcale nie ma ochoty się zbliżyć, zerwał się od stolika i z chyżością, której by nikt po nim się nie spodziewał, podbiegł do nie go i swą niedźwiedzią łapą pochwycił jego rękę.
— Czegoż się dąsasz, kotusik?!
— Naprawdę... — wybąkał, starając się wyswobo dzić. — Naprawdę, dziwię się panu...
— O tę historię w „Europie“? Toż, trzeba było u przedzić, kotusik, słówka nie szepnąłbym Kuzunowo wi. Skąd ja mogłem wiedzie? A jakeście zaczęli ro bić ze mnie durnia, rozłościłem się i wszystko chlap nąłem. Później, żałowałem kotusik...
— W każdym razie...
— Pójdź do stolika, kotusik...
— A kiedy... jestem zajęty...
— Nie bądź durny, kotusik! Chodź, pogadamy... A tak stoimy na środku sali, jak te dwa bałwany, a Francuziki dokoła się gapią. Oni ciągle na mnie się gapią, jakby człowieka nie widzieli. Osły, kotusik! No, chodź... Wolę z tobą posiedzieć, niż z temi uma zanymi lafiryndami, co do mnie ślepiami wywraca ją — wspomniał dwie umalowane kokotki, zalecające się do niego. — Chodź, kotusik, a dowiesz się naprawdę czegoś ciekawego..
Może, dzięki tej zachęcie ,a może poprostu dla tego, że Mongajłło silny, jak tur, ciągnął go niemal za sobą Marlicz skierował się do zajętego przez niego stolika. Zresztą, trudno nadal było się gniewać o