Strona:Selma Lagerlöf - Jerozolima cz. I.djvu/296

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

cego, nie rozumiejąc zrazu, co myśli, ale Karina pospiesznie wyszła z izby.
Przechodząc przez salę, wyprostowała się, poprawiła chustkę na głowie i wygładziła fałdy fartuszka.
Potem uroczyście i z wielką godnością przeszła przez podwórze. Trzymała się bardzo prosto, tylko oczy miała spuszczone, i szła tak powoli, że ledwie znać było, iż się poruszała.
W ten sposób doszła do Ingmara i podała mu rękę.
„Życzę ci szczęścia Ingmarze“, rzekła, a głos jej drżał z radości. „Staliśmy w tej sprawie cwardo na przeciwnych sobie stanowiskach, ale skoro już Bóg nie raczył dozwolić, ażebyś się do nas przyłączył, to dzięki mu za to, że będziesz teraz panem ingmarowskiego^ dworu“.
Ingmar nic nie odpowiedział, a ręka jego leżała, jak martwa w ręku Kariny. A gdy ją Karina wypuściła stał Ingmar wciąż tak zasmucony, jak od początku tego dnia.
Wszyscy mężczyźni, którzy byli obecni przy rozstrzygnięciu sprawy, przystąpili teraz do Ingmara, ściskali go za ręce i mówili: „Szczęść Boże Ingmarze Ingmarsonie na ingmarowskim dworze!“
Wtedy lekki promyk radosny przemknął po twarzy Ingmara. Szepnął z cicha do siebie: „Ingmar Ingmarson na ingmarowskim dworze!“ i wy-