Przejdź do zawartości

Strona:Rudyard Kipling - Od morza do morza 02.djvu/82

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

więc kupiłem je tak prędko, jak paczkę tytoniu. I otóż jestem właścicielem czterystu jodeł, kilku tysięcy tonn granitowych złomów, rozsypanych na korzeniach jodeł, i kawałeczka ziemi. To jest działka gruntu w Vancouver. Właściciel lub ajent trzyma ją, dopóki nie podniesie się cena, następnie sprzedaje i kupuje większą przestrzeń dalej położoną. W jaki sposób ma to wpływać na wzrost miasta, nie wiem, ale mój ajent upewnia, że tak jest niezawodnie. Wolałbym tylko, ażeby na moim kawałku było trochę więcej jodeł, a mniej kamieni.
Popłynąłem stamtąd przez Sound do stacyi morskiej Wiktorya, na wyspie Vancouver. Zastałem w tem spokojnem mieście angielskiem o pięknych ulicach całą kolonię starych ludzi, nie mających innego zajęcia, prócz rozmowy, łowienia ryb i przesiadywania w klubie. Znak to, że emeryci osiedlają się w Wiktoryi, bo tutejsza taniość pozwala na wygodne życie przy małych funduszach. Tu też opowiedziano mi o wielkim pożarze Vancouveru. Jak mieszkańcy Nowego Westminsteru, położonego o dwanaście mil od Vancouveru, ujrzeli łunę na niebie o szóstej wieczorem i myśleli, że to lasy się palą, jak potem zaczęły fruwać po ulicach kawałki opalonych papierów i wtedy domyślili się, że stało się nieszczęście, jak w godzinę potem wpadł do miasta człowiek na koniu, wołając, że Vancouver już nie istnieje, że w ciągu szesnastu minut ogień strawił je do szczętu! Jak w dwie godziny później lord-major Nowego Westminsteru przeznaczył na wsparcia dziesięć tysięcy dolarów z funduszów miasta, jak wozy z żywnością i kołdrami wjeżdżały na miejsce, gdzie przedtem stało