Przejdź do zawartości

Strona:Rudyard Kipling - Od morza do morza 02.djvu/24

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

przy najbardziej sprzyjających warunkach pory i wiatrów możnaby tę przestrzeń przebyć w ciągu dni piętnastu. Nasze „Miasto Pekin“ płynie obecnie spokojnem tempem dziesięciu węzłów na godzinę, nieprawdopobnie mało stosunkowo do rozmiarów statku.
— Jak się wiatr podniesie — pociesza nas kapitan — będziemy płynęli lepiej.
Okręt jest czteromasztowy i może udźwignąć olbrzymi ładunek. Spotkaliśmy rozbity szczątek szoneru, przewrócony dnem do góry, obsiadły przez mewy. Ukazał nam się o zimnym brzasku przykry widok, przypominający trupa, a ptaki świegotały przeraźliwie, przepływając mimo nas na rozbitku. Oceanowi Spokojnemu nie można dowierzać nawet wtedy, gdy jest w najlepszem usposobieniu. Kołysał on nasz statek, podrzucał go i tarmosił, pomimo, że fale nie były wzburzone.


∗                ∗

Przez cztery dni mieliśmy cierpieć zły humor oceanu Spokojnego i wichurę całonocną. Zaczęło się to od szarego koloru, jaki przybrało morze, od przebiegających chmur i wiatru, dmącego nam w oczy. Następnie od południo-wschodu podniosły się wzburzone fale, a wiatr uciekł gdzieś w sąsiedztwo, i my przez szesnaście śmiertelnych godzin byliśmy szarpani przez morze. W porcie, gdy zaproszeni dziennikarze zajadają śniadanie w okrętowej jadalni, łatwo im wysławiać statek jak „potężny i bezpieczny.“ Ale na pełnem morzu, otoczony piętrzącemi się bałwananami, jest on tylko starą skorupą, nędzną łupiną, niczem więcej.