Przejdź do zawartości

Strona:Rudyard Kipling - Od morza do morza 02.djvu/152

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

Ztamtąd przepędzano je po parę sztuk do mniejszej izby, gdzie człowiek zarzucał im na tylne nogi pęta od windy, która dźwigała je na drogę śmierci. O! wtedy dopiero zaczynały krzyczeć żałośnie, wołając matki i obiecując poprawę, a człowiek, stojący przy windzie, spuszczał je głową na dół do przejścia wyłożonego cegłą, podobnego do wielkiego kotła kuchennego, krwawo czerwonego. Tam czekał już na nie czerwony człowiek z nożem, który przesuwał zgrabnie po gardle; krzyk zamieniał się wtedy w krztuszenie i słychać było szum, jakby ulewy. Czerwony człowiek, oparty o ścianę, usuwał się i zasłaniał oczy ręką nie przez współczucie, tylko dlatego, że krew zalewała mu oczy, a musiał ugodzić natychmiast nowego przybysza. Tymczasem pierwsza sztuka opadła już w wielki kocioł z wrzącą wodą, uciszona na zawsze, a poddana niewidzialnej maszyneryi, wypływała na drugim brzegu kotła, gdzie ją windowano na koło maszyny stękającej:
Huf, huf, huf!
Maszyna goliła z niej całą szczecinę, której szczątki zdejmowali ludzie nożami. Potem znów windowano ją, zawieszoną za nogi, na tę śmiertelną drogę, gdzie przechodząc pomiędzy szeregiem dwunastu ludzi, każdy z nich miał nóż w ręku, pozostawiała w tem przejściu różne cząstki swojej osoby, wynoszone natychmiast na taczkach, a gdy się dostała w ręce ostatniego z szeregu, była już pięknie oczyszczona, ale bardzo wypróżniona i uszczuplała. Kto chce jeździć po obcych krajach, musi zrzec się jakiejś odrobiny swej indywidualności. I te świnie,