Przejdź do zawartości

Strona:Rudyard Kipling - Od morza do morza 02.djvu/14

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

świątynia, było mi to zupełnie obojętne. Chciałem tylko wiedzieć, kto byli ludzie, którzy wtenczas, kiedy te kryptomerye były zaledwie krzaczkami, przepędzali życie w zakątkach tej świątyni, przyozdabiając ją dla swych potomków, a nie mając sami nadziei oglądania ukończonego dzieła? Naokoło każdej budowli poustawiane było istne wojsko drogocennych latarni z bronzu lub z kamienia, noszących na sobie tak jak wszystko tu, godło koniczyny, potrójny listek, stanowiący zakończenie hełmu Daimiosa. Latarnie były ciemno zielone lub szare, omszone. Na jednym z dziedzińców przyroda podniosła bunt przeciwko ustanowionym przepisom. Dzikie jakieś drzewo, nie zwracając uwagi na wspaniałe kryptomerye, roztoczyło przepych blado-różowych kwiatów na tle szarego muru. Wyglądało to tak, jak dziecię, śmiejące się na widok wspaniałości, której nie jest w stanie zrozumieć.
— Czy pan widzi tego kota? — zwrócił moją uwagę przewodnik, wskazując na pękate zwierzę wymalowane nad drzwiami. — To jest kot śpiący. Malarz, który go malował, jest mańkutem. Możemy się pochwalić tym kotem...
Niezmierna czułość Japończyków dla dzieci rozciąga się i do artystów. Każdy przewodnik prowadzi podróżnych do „Śpiącego kota“. Nie idźcie, malowidło jest szpetne.
Schodząc na dół, dowiedziałem się jeszcze, że Nikko w zimie zasypane jest śniegiem na dwie stopy wysoko, a kiedym usiłował sobie wyobrazić, jak te barwy czerwone i zielone odbijają od śniegu, przy świetle zimowego słońca, spotkałem profesora pomru-