Przejdź do zawartości

Strona:Rudyard Kipling - Od morza do morza 02.djvu/13

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

— Tu były stajnie za czasów, gdy Daimio trzymał tu konie. Te trzy małpy nie słyszą nic złego, nie mówią nic złego, nie widzą nic złego...
— Bardzo słusznie — odrzekłem. — Co za wspaniałe godło nad cesarskiemi stajniami, gdzie stajenni kradną obroki!
Zły bylem, żem się zdradził z zachwytami nad stajnią, choć na całym świecie niema może stajni, mniej niż ta wspaniałej.
Weszliśmy do świątyni, czy grobowca, sam nie wiem, przez bramę z rzeźbionych kolumn. Na jedenastu z nich był wyrzeźbiony ciągnący się deseń z listków koniczyny, zwróconych ku dołowi, na dwunastej koniczyna zwrócona była do góry.
— To wszystko jedno — objaśnił przewodnik. — Nic to nie szkodzi.
Przypuszczam, że nie była to pomyłka, ale świadomie wprowadzona odmiana; dlaczego? — nie wiem. To tylko wiem, że artysta wykonał dzieło godne bogów, arcydzieło z drzewa połyskującego lakką, emalii, inkrustacyi, rzeźby i bronzu, kutego i artystycznie cyzelowanego. Podobno nikt dotąd jeszcze nie dał dokładnego opisu świątyni w Nikko. Ja wyniosłem tylko mętne wspomnienie przepychu drzwi z emaliowanemi zawiasami, ze złoconemi progami i oddrzwiami z czerwonej lakki, objętemi w ramy bronzowej kraty. Te drzwi prowadziły do słabo oświetlonego przedsionka, w którym na błękitnem sklepieniu złote smoki rozpościerały się, połyskując ogniem. Schody świątyni były z czarnej lakki, a ramy rozsuwanych parawanowych ścian z czerwonej. Że taką masę, takie niesłychane mnóstwo pieniędzy, kosztowała ta