Strona:Rudyard Kipling - Od morza do morza 02.djvu/108

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

spokojną tonią barwy szafirów i opalów. Czy dacie wiarę, że groźne potęgi muszą być strzeżone przez żołnierzy, ażeby niesforni Amerykanie nie połupali skał w kawałki, lub, co gorzej, nie pozatruwali gejzerów! Bo, jeżeli weźmiesz beczułkę napełnioną mydłem i wrzucisz ją w paszczę gejzera, to on wyrzuci ją napowrót pod twoje nogi i przez kilka dni potem będzie rozdrażniony i chory na żołądek... Kiedym się o tem dowiedział, żałowałem i ja, że nie mam mydła, ażeby zrobić to doświadczenie na jakim małym gejzerku!...
Ale odważny musiałby być ten, ktoby się ośmielił poczęstować „Olbrzymkę“. Brzegi ma ona płaskie, żadnej paszczy, i wygląda jak jeziorko pięćdziesiąt stóp długie, trzydzieści szerokie. Przemawia ona w regularnych odstępach czasu, i wyrzuca słup wody przeszło dwieście stóp wysoki, a potem gniewa się półtora dnia, czasem całe dwa dni. Najczęściej szaleje w nocy, a wtedy hotel drży w posadach i grzmiące echa rozlegają się pomiędzy górami.
Widzieliśmy, jak się przygotowywała do wybuchu. Woda w jeziorku zaczęła się burzyć i co pięć minut obniżała się, rozlewała na brzegi, i wielkie bańki rozpryskiwały się na jej powierzchni. Przed samym wybuchem woda znikła zupełnie. Gdy zobaczysz w paszczy gejzera znikającą wodę, uciekaj jak możesz najprędzej!
Opuściliśmy „Olbrzymkę“, złorzeczącą, plującą i chłoszczącą brzegi, i poszliśmy do „Prawowiernego,“ który ma naokoło ławki, przygotowane dla widzów oczekujących jego metodycznych wybuchów. O oznaczonej minucie usłyszeliśmy wodę, jak podnosiła się,