Strona:Rudyard Kipling - Od morza do morza 01.djvu/154

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

ca najswobodniej bez żadnego okrycia, oprócz kąpielowego ręcznika i to nie nazbyt wielkiego. My zaś zapuściliśmy się głębiej w wąwóz, wpatrując się w niebo poprzez splątane gałęzie.
Japońskie dziewczęta, czternasto i piętnastoletnie, wcale ładne, nie wydawały się bynajmniej zawstydzone widokiem cudzoziemców. Było to coś nakształt europejskich, morskich kąpieli, tylko bez kostyumów kąpielowych. W głębi wąwozu upał był coraz większy, a gorąca woda coraz obfitsza. Przez spojenia rur wydobywała się para; para unosiła się z kamienistego łożyska rzeki, a po zatknięciu laski w gorącą wilgotną ziemię, dołek napełniał się gorącą wodą. To, co jest, nie wystarcza jeszcze mieszkańcom, ryją więc bezładnie ziemię we wszystkich kierunkach. Próbowałem wsunąć się do szybu, ale para, która nie robi wrażenia na Japończykach, wygnała mnie ztamtąd. I pomyślałem, co się stanie, gdy kilof dojdzie do źródła, a górnik zmuszony będzie uciekać, ażeby nie zostać ugotowanym we wrzącej wodzie?
Gdyśmy powrócili na górę o zmierzchu, na jednej z ulic Myanoshity zobaczyliśmy dwóch małych, tłuściutkich cherubinków, mniej więcej trzyletnich, biorących wieczorną kąpiel w baryłce, zapuszczonej pod okap dachu przed sklepem. Udawali, że się boją, patrząc na nas przez palce, dając nurka i chowając się jeden za drugiego, a ojciec nakłaniał ich, żeby na nas prysnęli wodą. Był to najładniejszy obra-