Przejdź do zawartości

Strona:Rudyard Kipling - Od morza do morza 01.djvu/153

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

się wyrazić słowami. Na każdym zakręcie drogi, zkąd widok był piękny, stały herbaciarnie, pełne zachwyconych Japończyków. Japończyk ubiera się niebiesko, bo wie, że ten kolor odbija cudownie od ciemnej zieloności sosen. Po śmierci musi on iść do jakiegoś innego nieba, bo kolor naszego nie może mu pasować.
Jechaliśmy doliną cudownego potoku, dopóki wody nie znikły nam z oczu za skalistem wybrzeżem, zkąd tylko dolatywało do nas ich pluskanie i nawoływanie z po za gęstwiny drzew. W miejscu, gdzie las był najmilszy, łożysko potoku najgłębsze, a zieleń młodej grabiny najświeższa, wybudowano dwie brzydkie oberże. Roiło się tam na pochyłości spodów od ludzi, którzy swemi europejskiemi ubraniami niweczyli cały urok krajobrazu. Profesor i ja uciekliśmy za skały i znaleźli się nanowo w Japonii. Po stromych schodach, wśród zbitego gąszczu-zarośli, zeszliśmy do łożyska tego potoku, nad którym jechaliśmy poprzednio. W powietrzu rozlegał się huk i szum setek strumieni, a gdziekolwiek można było przejrzeć leśną gęstwinę, ukazywał się potok, rozbijający się na kamieniach. Na górze, w hotelu, pozostawiliśmy przejmujące, listopadowe zimno; tu, w głębi wąwozu, panował klimat Bengalu z tumanami rzeczywistej pary. Rury z zielonego bambusu doprowadzały gorącą wodę do łazienek, gdzie na werandach Japończycy w białych i niebieskich szlafrokach wypoczywali i palili. Z zarośli dochodziły śmiechy kąpiących się i, o hańbo! z za węgła ukazała się czcigodna staruszka, idą-