Strona:Robert Louis Stevenson - Djament radży.djvu/149

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Northmour i ja wyjęliśmy rewolwery, uddles-H tone, który już poprzednio nie chciał wziąć broni, gestem rozkazującym odsunął nas poza siebie.
— Niech Klara otworzy drzwi, — rzekł, — jeżeli dadzą salwę, będzie pod osłoną. Jestem kozłem ofiarnym. Grzechy moje dosięgły mnie.
Stojąc za nim z rewolwerem w pogotowiu słyszałem jak drżącym, pośpiesznym szeptem odma, wia modlitwy. Tymczasem Klara, blada, jak śmierć, ale całkowicie panująca nad sobą, odsunęła barykadę od drzwi. Jeszcze chwila — i pchnęła drzwi- Pożar i księżyc oświetlały wydmy mętnem migotaniem, a na niebie widać było słup dymu.
P. Huddlestone z niepojętą siłą, pchnął nas znienacka obu wtył i gdyśmy na chwilę stanęli osłupkieni, niezdolni do czynu, wybiegł z pawilonu z rękami, wysoko wzniesionemi nad głową, jak człowiek, który ma dać nurka.
— Oto jestem, — wołał, — jestem Huddlestone! Zabijcie mnie i oszczędźcie tamtych!
Jego niespodziane ukazanie się zaskoczyło naszych nieprzyjaciół, bo Northmour i ja, mieliśmy czas ochłonąć i chwycić Klarę za ręce, rzucając się jej na pomoc, zanim cokolwiek zaszło. Ale zaledwie przestąpiliśmy próg, tuzin strzałów z różnych kotlin wśród wydm wybiegło z błyskiem i hukiem. P. Huddlestone zachwiał się, wydał nieludzki krzyk, ścinający krew w żyłach, zamachał rękami w powietrzu i upadł na trawę.
— Traditore! Traditore! — krzyczeli niewidzialni mściciele.
Ogień szerzył się tak szybko, że w tej chwili zapadł dach. Głośny, straszliwy łoskot ogłuszył nas na chwilę i kolumna ognia wzbiła się ku niebu. Widać ją było zapewne na dwadzieścia kilometrów