Strona:Robert Louis Stevenson - Djament radży.djvu/145

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

ulgi. Wziął lampę ze stołu i zwrócił się ku nam silnie podniecony.
— Trzeba wyjaśnić, — powiedział, — czy oni chcą wymordować nas wszystkich, czy tylko Huddlestone’a? Czy oni ciebie wzięli za niego, czy też strzelali do ciebie tylko dla twych pięknych oczu?
— Napewno wzięli mnie za niego, — odparłem, — jestem prawie równego z nim wzrostu.
— Chcę się upewnić, — rzekł Northmour, wziął lampę i trzymając ją nad głową, stanął w oknie i stał tak przez chwilę, wystawiając się na pewną śmierć.
Klara chciała rzucić się i odciągnąć go z niebezpiecznego miejsca, ale byłem o tyle egoistyczny, że jej nie puściłem.
— Tak, — rzekł zimno Northmour, odwracając się od okna, — polują tylko na Huddleston’a.
— O, panie Northmour! — zawołała Klara — ale dalej nie mogła znaleźć słów — zuchwalstwo, które ujrzała, zbyt było wielkiem.
On zaś patrzył na mnie z podniesioną głową, z błyskiem triumfu w oczach. Zrozumiałem, że tylko dlatego narażał się na śmierć, żeby ściągnąć na siebie uwagę Klary i odebrać mi urok bohatera chwili. Trzasnął w palce.
— Ogień się dopiero zaczyna, — zauważył, — kiedy się rozpali na dobre, nie będą tak przebierali.
Teraz usłyszeliśmy głos od strony drzwi frontowych, wołający na nas. Z okna widać było postać człowieka, stojącego w świetle księżyca nieruchomo, z twarzą wzniesioną ku nam, powiewając białą chustką. Patrząc na niego, chociaż stał opodal na wydmach, widzieliśmy odblask księżyca w jego oczach.
Otworzył usta i mówił tak głośno, że słychać go było w całym pawilonie i aż na skraju lasu. Był