Strona:Przygody Tartarina w Alpach (Alfons Daudet) 106.djvu

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

jest zresztą obyty, i wywiąże się doskonale z zadania.
Wniosek ten również przyjęto przez aklamację. Excourbanies wydał znowu swój straszliwy okrzyk, w alejach zaryczały rozentuzjazmowane tłumy i powstało takie zamieszanie, że Excourbanies musiał się pokazać w oknie, by wrzaskiem ogłuszającym opanować rozruchy i wymusić spokój.
— Przyjaciele! — zawołał potem, — Tartarin został odnaleziony i niebawem okryje siebie i miasto nasze nową sławą!
Powtórzył swój okrzyk i przez długą chwilę napawał się nieludzkiemi wiwatami, które objęły całe miasto i okolicę, budząc nawet ze snu świerszcze i koniki polne, które, sądząc widocznie, że mają obowiązek uczestniczenia w okrzykach obywateli, wołających: „Niech żyje Tartarin!”... zaczęły ćwierkać: tar... tar... tar...
Costecalde musiał wysłuchać tego wszystkiego, zbliżył się nawet wraz z innymi do okna, ale czując, że nogi się pod nim uginają, rzucił się na fotel.
— Cóżci to, Costecalde? — spytał ktoś. — Jesteś żółty jak słonecznik!
Rzucono się doń, straszliwy Tournatoire dobył już nawet pudełko z lancetami, ale Costecalde uczynił straszliwy grymas i wyjęknął z głębi serca:
— Nic mi nie jest... nic. To nic... to tylko... zazdrość... zazdrość!
Biedny Costecalde cierpiał naprawdę bardzo.
Podczas tych wszystkich wydarzeń, Pascalon, pochylony nad apteczną ladą, przyklejał troskliwie gumą do starej gazety odnalezione z mozołem kawałki listu Tartarina. Ale aptekarz musiał machinalnie wsunąć część ich do kieszeni w chwili przestrachu, gdy posłyszał głos swej matki. Koniec końcem, mimo najskrupulatniejszych poszukiwań, po-