Strona:Przygody Tartarina w Alpach (Alfons Daudet) 105.djvu

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

gazu, a potem podniósł się gromki okrzyk brawa, tupanie nogami. Ponad wszystkiem zapanował jednak przeraźliwy, bojowy okrzyk wrzaskuna Excourbaniesa: — Ach... ach... ach... feu de brut!!! a tłum zebrany na dworze zawtórował mu dzielnie.
Costecalde, żółty jak cytryna, potrząsał dzwonkiem prezydjalnym, ale dopiero po długiej chwili spokój powrócił, a Bezuguet, ocierając sobie czoło i tak zadychany, jakby wyszedł dopiero co na piąte piętro, mówił dalej:
— Czyż mamy sztandar nasz, którego żąda prezes, posłać jak brudną bieliznę, zawiązaną sznurkiem, zwykłą, czy pośpieszną posyłką w towarowym wagonie?...
— Nie... przenigdy... ach... ach.., ach! — wrzasnął Excourbanies.
— Trzebaby wybrać delegację... wylosować trzech członków zarządu!..
Nie pozwolono mu dokończyć. Jednym gromkim okrzykiem wniosek został uchwalony i z urny wyszli trzej męże: Brawida, Pegoulade i aptekarz.
Drugi z wybranych zrzekł się mandatu, podając za powód, że od czasu wiadomej katastrofy, nie ma sił podejmować dłuższych podróży.
— Pojadę za ciebie, Pegoulade, jeśli się obawiasz katastrofy „Meduzy” na kolei! — zaryczał z dala Excourbanies, telegrafując rękami i nogami.
Bezuguet nie mógł również wyjeżdżać, a to z powodu konieczności pozostania w aptece. Domagało się tego dobro publiczne, gdyż w razie jakiejś pomyłki ucznia, ludność Taraskonu mogła zostać poprostu zdziesiątkowana.
Uznano ten powód jednogłośnie, a aptekarz oświadczył, że w miejsce swe wyśle Pascalona, Pascalon będzie miał staranie o sztandar, z czem