Strona:Poezye Ludwika Kondratowicza tom I-II.djvu/570

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Tedy wzajemny węzeł miłowania
Kojarzył Skargę i jego woźnicę.
Szeliga biedak — tym kluczem najprościej
Serce się Skargi otwarło Szelidze;
Sterał swe lata w wojennej fatydze —
Toć drugie prawo do jego miłości.
Jak na woźnicę miał talent nielada:
Konia nie chłoszcze, z przeklęctwem nie fuknie.
Trzy razy tylko o kamień gdzieś stuknie,
W porę zamilczy, w porę coś zagada.
Dla świętych dumań mając cześć i względy,
Nigdy się pierwszy ozwać nie odważył;
Lecz zmiarkowawszy, że ksiądzby pogwarzył,
Ochoczem sercem stanie do gawędy.
Wiedział co mówić i do jakich osób,
Więc Skarga ucho dawał mu ochocze.
O czem gadali i w jaki to sposób?
Oto wam próbkę rozmowy przytoczę.

VIII.

— Mróz, miły bracie! czy waści nie chłodno?
— Ręce pokrzepły, miłościwy księże!
Choć mam opończę ciepłą i wygodną,
Chłód i przez szubę do kości dosięże.
Krew już nie grzeje, to i cóż za dziwy?
Starość nie radość, księże miłościwy!
Śmierć w oczy patrzy!
— Niepotrzebna trwoga:
Bliżej do grobu, to bliżej do Boga! —
Odpowie Skarga — zresztą miły bracie,
Tam w Niebie cieplej.
— Cieplej, księże miły,
Niżby naprzykład ot w tej starej chacie,
Co nad jej okny wiszą lodu bryły,
Szybki pobite od wczorajszej burzy,
A, jak uważam z pieca się nie kurzy.
Pokiwał głową i na chatę blizką
Skierował swoje woźnicze biczysko.