Strona:Poezye Ludwika Kondratowicza tom I-II.djvu/569

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Ksiądz Skarga, wózek, i postać woźnicy.
I zasłużony koń bułanej maści,
Zwykli do siebie przez latek trzynaści,
I ludzie do nich zwykli na ulicy.
Gdy rankiem przemkną bywało przez miasto,
Stragarze wiedzą, że szósta godzina;
Kiedy wracają, to znaczy dwunastą;
Stary skarbniczek wskazówka jedyna.
Wtedy się cisną i wielcy i mali
Popatrzeć w oczy świętego człowieka:
Ów czołem bije, ów Chrystusa chwali,
A owa dziatwę prowadzi z daleka.
Bo ma otuchę, że Apostoł Boży
Błogosławieństwo na jej głowę włoży.

VI.

Stary Szeliga był chlubny nielada,
Takiego człeka że mu wieźć wypada, —
I zazdroszczono jemu tych zaszczytów;
Ale on, z dwortskich żartując poswarek,
Jeździł codziennie, wiernie jak zegarek,
Do Jezuitów i od Jezuitów.
Tak do swej służby ułożył się zdatnie,
Że woził Skargę jak żaden z czeladzi:
Na jednem miejscu bułanego zatnie,
Na jednem miejscu o kamień zawadzi;
Gdy wraca próżen w południowej chwili,
Z jednego miejsca przygląda się miastu.
W jednej gospodzie szklanicę wychyli, —
To był obyczaj już od lat trzynastu.
A gdy wychodzi i ociera wargi
Z szumiącej piany piwnej albo miodnej,
Znaczy, że w zamku niema księdza Skargi,
I że Szeliga cały dzień swobodny.

VII.

A iż czas ludzi najlepiej odsłania,
I łacno poznać gdzie poczciwe lice,