Strona:Poezye Ludwika Kondratowicza tom I-II.djvu/495

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Lecz go sami musicie wykupić z zastawy...
Wy, panie Mikołaju, ot ten krzyżyk weźcie,
Oddajcie waszej żonie, poczciwej niewieście,
Co w ostatniej chorobie z dobrocią kobiecą
Przysłała mi jarzyn lub owoców nieco...
Przeżegnaj twoją dziatwę — niech przyjmie gromada
Ostatnie pozdrowienie szpitalnego dziada...
Powiedz dziatwie, że kiedy w trumnie się położę,
Przyślę z Nieba gościniec — przeżegnanie Boże...
Wam zaś, panie Jędrzeju, cóż oddam w ofierze?
Przymijcie psa mojego, niech wam domu strzeże;
Niedługo się naprzykrzy, strzegąc wasze wrota:
Zabije go poczciwa po panu tęsknota...
Oto, bracia, już wszystko, co miałem na świecie...
Jeszcze mam do was prośbę... czy spełnić zechcecie?
Wszak byłem waszym ziomkiem, każdy tego świadom:
Sercem, głową i pismem służyłem sąsiadom;
Wszakże pospołu z wami całe życie prawie
Czyniłem sprawiedliwość na sędziowskiej ławie;
Wszak niegdyś mem imieniem było miasto dumne...
Złóżcie więc kilka groszy na żebraczą trumnę.
Poślijcie na podzwonne, pomyślcie o stypie
Dla żebractwa... co piaskiem oczy me zasypie...
A teraz... Bóg was żegnaj! odchodzę w świat nowy...
Ciężą mi... och! jak ciężą cielesne okowy!...
A w kościanym szkielecie dusza niecierpliwa,
Jako z klatki ptaszyna... targa się... wyrywa...
Chce lecieć na swobodę... do słońca... do ciepła...
Chryste... rozwiąż jej więzy...
Tu mowa zakrzepła,
Chory usnął... i cisza nastąpiła w celi.
Obecni bicie serca i oddech przycięli.
Zegar wybił godzinę — a gdy echo kona,
Ozwała się na ścianie harfa nieruszona
Kaz i drugi — a potem wszystkie struny pękły.
Oczko wokoło siebie rzucił wzrok przelękły,
Zbliżył się do chorego — wziął za puls — i płacze: