Strona:Poezye Ludwika Kondratowicza tom I-II.djvu/258

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Bieży przez mokrej łąki grzęzawisko,
Zda się, że starzec zolbrzymiał na sile —
Skąd taka lekkość i oddechu tyle?
Aż stary wieśniak zawołał przelękły.
Patrząc na księdza: Stój. stary junacze!
Tożby się piersi młodzieńcze rozpękły —
Jak on przez pole poorane skacze!
W człowieku taka nie może być siła,
Toć chyba Pan Bóg Anioła przysyłał
Tymczasem kapłan odmłodzony prawie
Wchodzi do chaty w pobożnej otusze.
Tam młody wieśniak na szerokiej ławie
Jęczy i Bogu poleca swą duszę;
Przy nim niewiasta płacząca boleśnie
Trzyma gromnicę i wywodzi pieśnię.
Lecz konający przy blasku łuczywa
Gdy ujrzał księdza — wzrok mu się rozżarza
Podniósł się z ławy, a rumieniec żywy
Przebiegł po żółtem obliczu Łazarza;
I głosem drżącym, co z pod serca płynie,
Powitał księdza... aż ten się przelęknie:
O cudo!... wieśniak mówi po łacinie
Mówi z zapałem, poprawnie i pięknie:

IV.
Na smutnej życia mojego drodze

Drugi raz, ojcze, ciebie znachodzę,
Czuję nadzieję w sercu tajemną,
Że łaska Boża czuwa nade mną.
Możeś zapomniał, jakeś przed laty
Dziecko zbrodnicze, zbytkiem zepsute,
Skazał na ostrą, ciężką pokutę;
Dzisiaj przychodzisz do wiejskiej chaty
Przypomnieć życia mego koleje,
Obaczyć, co się z sumieniem dzieje,
I w Miłosierdziu, co granic niema,
Rozgrzeszyć ciężką zbrodnię Kaima.