Strona:Poezye Ludwika Kondratowicza tom I-II.djvu/222

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

A jeszczebym się Bogu pomodlił sowicie,
Żeby w tak słodkiej bredni spędzić całe życie...
Nad wieczór stryj sędziwy powrócił z podróży.
Ona wybiega... wita... ochoczo mu służy,
I pieści się u kolan siwego brodacza,
I pancerz mu odpina, i krzesło wytacza,
I ognisko nanieca, i puhar nalewa.
A kiedyśmy przy ogniu suszonego drzewa
Jęli ze starym gwarzyć, kiedy z całą siłą
Biedny stan Krowickiego jasno się skreśliło:
Jako folgując serca niezłomnej naturze,
Wywołał piorunową fanatyzmu burzę,
Jak nań klątwy ciskają, jako w jednej chwili
Jego chleb mu wydarli i w nędzę wtrącili,
Że jeśli nikt tułacza nie wesprze opieką,
To go kędyś w nieznaną ciemnicę zawleką, —
Stary obiecał pomoc, ile starczy siła.
A ona pilno słucha ... i czoło zakryła.
Och! widziałem i dobrzem zachował w pamięci,
Jak święta łza spółczucia w jej oczach się kręci!
Zadrżałem i przysiągłem, choć piekło się zbudzi,
Że jej rękę i serce wywalczę u ludzi.
Ja dochowam przysięgi!
Prokop zbladł jak ściana;
Trzęsie się w jego uściech mowa przerywana.
Stanisławie! — zawołał rwąc się niecierpliwie —
Powiedz mi... jak się zowie?... i gdzie ona żywię?...
Gdzieś widział?... gdzieś pokochał tę cudną boginię?...
Mówi... Bogiem cię zaklinam!
Ot tutaj, we Lścinie,
W domu pana Chełmskiego — on pewnie ci znany...
Lecz ty zbladłeś, Prokopie?
Bom dziś niewyspany...
Mdło mi... słabo... nie troszcz się... porannej porze
Wyjdę sobie do lasu... tam rzeźwiej na dworze.
I prędko przywdział pancerz... i wybiega z chaty;
Za chwilę mignął w oknie jego strój bogaty: