Strona:Poezje (Gaszyński).djvu/176

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Golf, ramionami lazurowej fali
Objął jej stopy, całuje i wzdycha,
I jak kochanek, swym szumem się żali,
Że brzeg zazdrosny wiecznie go odpycha!

Rybackie łodzie, strojne w żagiel biały,
Suną się w dali jak stado łabędzi —
Pośród nich okręt, jak rumak zuchwały
Karmiony wiatrem, gdzieś za wiatrem pędzi!

Oliwne, winne i figowe gaje
Z trzech stron ku miastu powiewają wiosną;
Nad niemi góra siwym grzbietem wstaje,
Na niej, jak drzewa, nagie skały rosną!

Czasem śród skał tych obłok się zatrzyma,
Jak ptak powietrzną żeglugą znużony —
A wtenczas góra ma postać olbrzyma,
A obłok świeci jak szyszak srebrzony!

Gdzieś w dali, kręte ciągną się wąwozy,
W nich pasterz z długim sztyletem u pasa,
Z strzelbą na plecach — patrząc na swe kozy,
Żałobnym tonem nuci strofy Tassa.


∗                              ∗

Lecz wejdźmy w miasto. — Jest dom w jego murach,
Na który z większem patrzyłem zdumieniem,
Niźli na góry co szczyt kryją w chmurach —
On w moich oczach rósł wyżej — wspomnieniem!

Wędrowcze! uczcij dom Napoleona!
Tu, pod tym dachem weszła gwiazda mała,
Co później w świetny meteor zmieniona,
Promieńmi sławy cały świat zalała!