Strona:Poezje (Gaszyński).djvu/096

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

A sprzedaż mojej wełny na kogóż ja zlecę?
Mamże ją ekonomskiej zostawić opiece?
Wełna, pewniejszy profit niż angielskie hece![1]

pan marceli.

Ależ drogi dziaduniu, czasu mamy pełno:
Ułatwi się interes z jurystą i z wełną.
Jutro kursa i na nich dziadunio być musi;
Mama jak najsolenniej przyrzekła Teklusi
Że ją weźmie — a dziadzio powiezie kobiety —
Już do wielkiej trybuny kupione bilety.
Tylu pięknych projektów niszczyć się nie godzi,
Zwłaszcza, kiedy się dowie dziadunio dobrodziej
Że tu idzie i o mnie — bo ja temi czasy
Sprowadziłem z Londynu klacz najczystszej rasy.
Zowie się Turtelsuppe — jej ojcem był, znany
Sir Peper w stajniach księcia Norfolk hodowany;
A matką Mistress Pickle, klacz dziwnej zalety,
Co w kursach zawsze pierwsza stawała u mety!

pan bonawentura, śmiejąc się.

Ho! ho! to nie przelewki! Waścina kobyła
Z nielada antenatów na świat zejść raczyła —
I może z Bucefałem krewieństwo wykaże!
U angielczyków, widzę, są końskie herbarze
I waść się ich wyuczył jak gdyby pacierza —
Jest to arcy-potrzebny kunszt — dla masztalerza!
A czy też wie dokładnie pan Marcel dobrodziej,
Jakie imię miał dziad mój? i z kogo się rodzi?
Ja i moi współcześni, wszyscyśmy wiedzieli
Familijne aljanse z miecza i kądzieli;
To były nasze studja od lat niemowlęcych
I nie stało nam czasu do metryk zwierzęcych!

pan marceli.

Niech kochany dziadunio tak bardzo nie łaje;
Każdy wiek ma odrębne mody i zwyczaje.

  1. Wiadomo że Święto-Jański jarmark na wełnę odbywa się w Warszawie w tym samym czasie co wyścigi konne.