Strona:Poezje (Gaszyński).djvu/095

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
CZĘŚĆ PIERWSZA.

SCENA I.
PAN BONAWENTURA I PAN MARCELI.
pan marceli.

Jak to dobrze wypadło, że dziadzio łaskawy
Na sam czas nam przybyłeś wczoraj do Warszawy;
Bo dziadunio już musiał wyczytać z gazety,
Co to za świetne jutro czekają nas fety.
Nie pozostanie w mieście ani żywa dusza,
Jutro, cały świat piękny pod Mokotów rusza.
Polska w drodze postępu, kołem leci chyżem:
Stanęliśmy na równi z Anglją i Paryżem —
Mamy wyścigi konne — sport wzmaga się wszędzie,
A jeźli rząd pozwoli i Jockey Club będzie!

pan bonawentura.

Mój kochany Marcelku, gadasz waść androny,
Od których, ja dziad stary, już odzwyczajony.
Cóż mnie obchodzą fety, sport i inne duby?
Co do klubów, to warto by was wzięto w kluby!
Przyjechałem tu w ważnym dla mnie interesie
I muszę z Mecenasem radzić o procesie.