Strona:Pod lipą.djvu/048

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Pastoj! — woła sałdat. W nocy, bez latarki nie wolno chodzić.
— Nie wiedziałem o tem, nie jestem tutejszy. Do trzeciego domu idę, kilkanaście kroków stąd.
Lecz „władza“ nie pyta o ile kroków kto chce przejść. „Władza“ ma prawo i rozkaz aresztować tych, którzy bez latarek chodzą po 9-tej, więc kuśnierza wiodą, zamykają do więzienia i biją.
O! Zośko ty biedna, nie czekaj rano na swego sokoła, ślubu nie będziesz brała, w wianek się nie ubierzesz, nie ustroisz się w białą sukienkę, już wszystko będzie inaczej na 3-go Maja.
Rano, o 9-ej, o tej samej godzinie, w której miał być ślub kuśnierza, stoi on biedny przed groźnem obliczem oficera moskiewskiego i słucha przekleństw całą litanię.
Blednie, to mu znów czoło krwią opływa. Milczy, to znów rzuca słowo odpowiedzi pełnej oburzenia.
— Buntowszczyk! Padlec! po coś tu przyjechał? Jak śmiałeś bez latarki wychodzić na ulicę?
— Przyjechałem na ślub.
— Ja ci dam ślub z nahajką, z kaźnią, katorgą, wam się żenić teraz z szubienicami, łby wam ucinać... pokaż listy jakieś tu poprzywoził?
— Nie mam żadnych.
Oficer znów klnąc obrzydliwymi wyrazami powtarza:
— Daj listy-... Powiedz z kim zmawiałeś się!
— Przyjechałem na mój ślub!
— Zrewidować go!... pod baty go!...
A gdy po długiej godzinie męczarni, znów ofi-