Strona:Pod lipą.djvu/047

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

dnej do domu i nie powiem ojcu: syn twój idzie walczyć; synowa ci będzie opieką.
Więc przy końcu kwietnia pojechał do Radomska.
Do wesela wszystko przygotowane.
Dnia 3-go Maja rano ślub, potem zaraz do Warszawy, ojcu do nóg się schylą, długo gawędzić będą, długie będą szepty i pożegnania, ale nikt go nie wstrzyma.
Jutro rano ślub. Zośka sierota wieniec już ma upleciony, druchny jej białą sukienkę ubierają mirtem, wedle zwyczaju śpiewając żałośnie:

„Panna młoda, jak jagoda,
„Stoi we drzwiach — płacze.
„Kiedyż ja cię, w mojej chacie
„Tu znowu — obaczę“.

— Obaczyż mie Zośka, obaczyż, szepce Bąkiewicz do dziewczęcia. Jutro tylko ślub, a potem, jak się walka skończy dopiero będzie wesele. Nie płacz, nie wstrzymuj, woła kraj, woła lud, woła krzywda...
— Jutro do widzenia!... — szepce jeszcze raz na pożegnanie i idzie do kolegi na nocleg.
Cicha, jasna noc majowa. W miasteczku głucho, jakby opustoszałe było, tylko moskiewskie straże snują się z hałasem, pijanem okrzykiem i brzękiem broni.
— Jutro ślub!... myśli kuśnierz... jutro przysięga tej, sierocie... a potem w las i...