Strona:Pod lipą.djvu/040

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

mnie zdrajcę? Czy nie wiecie, że Moskalom dość tego, aby szli za wami, jak wilki za żerem?
A szczyty drzew mówiły:
— Nie ujdziecie niedoli... wyszpiegują was wrogi, nie ukryjecie się w cichym domku leśniczego, wynajdą was... Poznają kędyście szli... poznają ślad każdy...


∗             ∗

W dwie godziny — śladem ścieżki na śniegu rysowanej gonili sałdaci...
Otoczyli cichy domek Zewalda, obstawili strażą tak, iż prawie ramię z ramieniem się łączyło. Na rewizyę mieszkania wszedł oficer z wybranymi kozakami.
Przetrzęśli dom cały, nigdzie ani śladu... Skrępowanego Zewalda trzy razy smagać kazali, aby wskazał, gdzie są powstańcy, ale on milczał.
Młodą żonę nadleśniczego bili po twarzy, kolczyki z uszów wyrywali rozdzierając ciało, pierścionek z palca zdjęli, krwawiąc rękę bezlitośnie... ona nie rzekła ani słowa.
— A ja wam powiadam, że buntowszczyki tu są — woła oficer... — ja poznał ślad, ja widział znaki... ja ich znajdę, a wtedy poznacie, jaka kara, poznacie, co to znaczy dopomagać powstańcom.
Rewizya jeszcze raz.
I tryumfem zwycięstwa moskiewskie czoła płoną.
Na strychu, w kryjówce tajnej znaleziono dwu rannych...