Strona:Pl Historja kołka w płocie.djvu/082

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
ROZDZIAŁ CZTERNASTY.
Same epizody, ale kołka z oczów nie tracim.

Tymczasem kołek nasz leżał w kupie towarzyszów na ziemi, i do woli miał czas nasłuchać się gderania starego przegniłego poprzednika, który dzień i noc nad sobą stękał. Tyle było roboty we dworze z powodu wesela pana Wincentego, taka mnogość zajęcia około budowli, których dachy łatać i boki podpierać musiano, że o płocie znowu nikt nie myślał i zdało się ekonomowi, że złożywszy stos kołów i chrustu na świadectwo swej gorliwości, mógł do szczęśliwszych czasów zagrodzenie sadu odciągnąć.
Dopiero przed samem weselem dziura w płocie uderzyła oczy narzeczonego i nagle wzięto się do roboty. Stary chrust i kije zabrano na kuchnię, gdzie drew nastarczyć nie było można, a Chariton młodego dąbczaka palnął po łbie i wbił na miejsce, w którem miał dogorywać...
Nieszczęśliwego męczennika poczęli zaraz ściskać i oplatać chrustem, boki mu ocierać z kory i ustawiono w rząd cały zastęp podobnych jemu kołków na straży ogrodu...
Bydło, które już miało od niemałego czasu używalność trawy w sadzie i przywykło tamtędy chodzić na przechadzkę, pierwszych dni dobijało się gwałtownie wnijścia, ogryzało chrust, ryczało nad kołkami i nierychło przekonało się biczem pastucha, że szczęśliwe czasy już się skończyły. Kołki wytrzymały napaść mężnie i miały tę pociechę, że pan Wincenty płot pochwalił...
We dworze też odwrócona została uwaga od płotu i sadu, weselem szumnem jakie się tu odbyło: trzy