Strona:Pisma Henryka Sienkiewicza (ed. Tyg. Illustr.) vol. 78.djvu/269

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

zmysłowego zachwytu, w której namiętne pozy i odsłonięte ciała kuszą wstydliwe oko widza i rozszerzają jego źrenice? Po co, daremnie się pytam, wszak oglądanie „Jawnogrzesznicy“ stało się niejako zwyczajem i obowiązkiem ostatnich kilku tygodni. Przez wszystkie godziny dnia i przez cały czas wystawy tłoczono się w w sali. Nie dziwi mnie to. Pan Siemiradzki wykazał w swym utworze zdolności pierwszorzędnego artysty, przysłał go zdaleka, nie jest splątany z żadną tutejszą partyjką, nie obraził swoją osobą żadnej literackiej gromady, nie opadły go i nie pokąsały roje os dziennikarskich, wszedł do naszego miasta sławny, bo utalentowany, dla warszawskich stosunków… obcy. Tłum więc, oblegający „Jawnogrzesznicę“, był zjawiskiem arcynaturalnem, uderzało tylko w tym tłumie zupełne równouprawnienie płci i wieku. Młodzież, kobiety, których większej połowie nieznany i zakazany był widok najczystszej nagości życia, bez rumieńca oglądały najbardziej zbrudzoną. Nie jestże to dziwnem? Nie jest dziwnem, że podlotki, którym troskliwi rodzice wzbraniają uczyć się botaniki, ażeby nie uszkodzić ich niewinności objaśnieniami procesu formowania się roślinnego zarodka, te podlotki, publicznie, w dzień biały, pod zasłoną obyczaju, przypatrywały się grze rozkiełznanych namiętności, scenie sprośnego szału, heterze Jawnogrzesznicy. Czy ta moralna dyspen-