Strona:Pisma Henryka Sienkiewicza (ed. Tyg. Illustr.) vol. 78.djvu/056

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

szy ją, podawał zawstydzonej dziewczynce. Ile tylko starość może mieć słodyczy i tkliwości, tyle teraz zbiegło się w jego uśmiechu.
— Proszę, panienko…
— Merci, monsieur!
— Jak ci na imię?
— Julie…
— To nie tak, jak było mojej. A czemu ty dziecko, nie mówisz po polsku?
Dziewczynka obejrzała się bojaźliwie.
— Moi… ja chciałabym… mais madame se fache… kiedy mówię po polsku — szepnęła nieśmiało.
Staruszkowie pokiwali głowami. — Mój Boże! mój Boże!
Ot i ja sam już po przytoczeniu tej rozmowy żałuję, żem ją przytoczył, bo i na cóż to się zdało? Czy mało już w tej walce o nasz język wypsuto piór i papieru? „Czego wy o to tyle hałasu robicie — mawiał jeden z moich znajomych — francuszczyzna wszak ci to język salonów! a ma ktoś głupstwa gadać, to po polsku ani sposób! Nasz język nic na tem nie traci“. Zauważyłem, że i z tego względu Saski ogród stał się salonem warszawskim, salonem-przechadzką.
Od niedawnego czasu przybyło Warszawie jeszcze jedno miejsce przechadzek — zwierzyniec pana Bartelsa. Okazów tam jeszcze niewiele; najwięcej ptactwa. Ze zwierząt drapieżnych