Przejdź do zawartości

Strona:Pietro Aretino - Jak Nanna córeczkę swą Pippę na kurtyzanę kształciła.djvu/65

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

myślali sobie biedni ludziska, którym już stojaczek nie staje!
PIPPA: Jakież to wykręty?
NANNA: Zwalają winę na to, że za dużo kochali. I z pewnością, gdyby tej wymówki nie mieli, byliby w jeszcze większym kłopocie, niż lekarze, kiedy im chory, zapytany o stolec, odpowiada, że już po wszystkiem. W tedy nie wiedzą już, jakieby medykamenta przepisać i stoją mocno zafrasowani! Takoż i staruszkowie, kiedy się na nas wdrapią i płacą nam fałszywą monetą miłosną i długiem gadulstwem!
PIPPA: Chciałam się właśnie was zapytać, jak się mam odnosić do owych zaślinionych ramoli, którzy śmierdzą zarówno z tyłu, jak i z przodu. Zapaćkają mnie swemi bździnami, kiedy ich będę przez całą noc na karku nosiła! Mogłabym się łatwo zatknąć, lub zacuchnąć się do reszty! Moja krewniaczka opowiadała mi, że jakaś panienka zemdlała w takiej okazji!
NANNA: Dziecinko, zapach talarów jest tak słodki, że smród plugawego oddechu i fetor zapotniałych nóg wcale naszego nosa nie drażni! Ci panowie płacą wagą złota za cierpliwość, z jaką znosimy ich braki! Słuchaj uważnie, albowiem chcę ci powiedzieć, jak się masz zachować z owymi „musico musicorum“. Jeśli dogodzisz zachciankom tych ludzi i poddasz się im cierpliwie — wówczas wszystkie ich dobra do ciebie należą!!