Strona:Pietro Aretino - Jak Nanna córeczkę swą Pippę na kurtyzanę kształciła.djvu/36

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

być może. Jednem słowem całkiem mnie zbili z pantałyku! Ot, widzisz i Nanna ma swoje frasunki!
ANTONIA: Ach, ale takie troski tylko łechcą przyjemnie! Akurat jak ktoś, kto ma trochę parchów; wieczorem do domu przyjdzie, ściągnie pończochy i z głębokiem ukontentowaniem pococha się trochę. Troską nazywam, jak codzień ceny na chleb do góry skaczą, męką jest okrutną, że wino z godziny na godzinę drożeje, serce się krwawi, że czynsz ciągle płacić trzeba, a jak przyjdzie dwa, trzy razy na rok drzewa kupić, to ci się naprawdę bebechy w żywocie przewracają. Krosty i wrzody goić się nie chcą i człek z tych zmartwień siwieje. Że też sobie głowę podobnemi faramuszkami zaprzątasz.
NANNA: Czemu się tak dziwujesz?
ANTONIA: No, przecież jesteś urodzona i wychowana w Rzymie. Z zawiązanemi oczami powinnaś tedy wiedzieć, jak masz Pippę pokierować. Gadajże, nie byłaś mniszką?
NANNA: Owszem!
ANTONIA: Nie miałaś później męża?
NANNA: Miałam!
ANTONIA: Nie byłaś gamratką?
NANNA: Byłam!
ANTONIA: I nie masz dość rozumu, aby z tych trzech stanów, najlepszy wybrać?
NANNA: Jak cię kocham, tak nie!
ANTONIA: A dlaczego?