Strona:PL Zola - Pogrom.djvu/84

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Nic to jednak nie znaczy, trzymamy się ciągle. Ale cóż? było ich zadużo, trzeba było dać drapaka. Bijemy się w jakimś ogrodzie, bronimy dworca kolei, w takim huku, że można było ogłuchnąć... Wreszcie, nie wiem co się dalej działo, miasto zostało wzięte i znaleźliśmy się na górze, Geissberg, jak oni ją tam nazywają, zdaje mi się; i tam, ściśnięci w jakimś dworze wiejskim, nabiliśmy się tych świń niemało! Podskakiwali w górę, i była to nielada przyjemność patrzeć na nich, jak nosem ryli o ziemię... I cóż! ciągle ich przybywało więcej, dziesięciu na jednego, a armat mieli ile tylko się spodoba. Odwaga w takich wypadkach psu na budę się nie zda. Nakoniec zrobiła się taka marmulada, że musieliśmy dać drapaka... W rezultacie, jak na gawronów — nasi oficerowie okazali się nielada gawronami, prawda Picot?
Zapanowało przez chwilę milczenie. Picot wypił duszkiem szklankę wina białego i obcierając usta rękawem, rzekł:
— Z pewnością... To tak samo jak pod Froeschwiller, trzeba być osłem, żeby się bić w podobnych warunkach. Moj kapitan, złośliwa bestya, mówił to... O niczem nie wiedziano. Cała armia tej nierogacizny spadła nam na kark, gdy nas zaledwie było czterdzieści tysięcy. Nie spodziewano się bitwy tego dnia, walka rozpoczęła się nieznacznie, bez woli oficerów, jak się zdaje... Jednem słowem, wszystkiego widzieć nie mo-