Strona:PL Zola - Pogrom.djvu/735

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

śmierć, zabiwszy jak można najwięcej tych wersalczyków, którzy obchodzili się z federalistami, jak z rozbójnikami, którzy rozstrzeliwali jeńców, po za linią bitwy. Od wczoraj straszliwa nienawiść wzrosła, było to wytępienie między tymi buntownikami umierającymi za swe marzenia, i tą armią dyszącą namiętnościami reakcyjnemi, rozdrażnioną, że jeszcze bić się musi.
Koło godziny piątej, gdy Maurycy i jego towarzysze cofać się poczęli ostatecznie po za barykady ulicy Bac, przemykając się z bramy do bramy na ulicy Lille, strzelając ciągle, ujrzeli nagle olbrzymi dym czarny, wydobywający się z otwartego okna pałacu Legii honorowej. Był to pierwszy pożar, rozniecony w Paryżu; i Maurycy, pod wpływem wściekłego szaleństwa, które nim owładnęło, uczuł radość dziką. Wybiła godzina, niech więc całe miasto goreje, jak stos olbrzymi, niech ogień oczyszcza świat! Nagle został mocno zdziwiony; pięciu czy sześciu ludzi, wybiegło szybko z pałacu, a na ich czele, biegł jakiś wysoki chwat, w którym poznał Chouteau, swego dawnego kolegę w pułku 106 ym. Po dniu 18 marca, widział go już raz, w czapce obszytej galonami, obecnie spostrzegł, że cały jest pokryty galonami, widocznie należał do sztabu jakiegoś generała, który się wcale nie bił. Przypomniał sobie pewną historyę, jaką mu niedawno opowiadano, że Chouteau mieszkał w pałacu Legii honorowej, żył tam w towarzystwie kochanki,