Strona:PL Zola - Pogrom.djvu/714

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

do poddania się; uciekł więc, wynajął na ulicy Orties, po nad wzgórzem Moulins, w domu sześciopiętrowym, pokoik ciasny umeblowany, rodzaj belwederu, z którego widział bezbrzeżne morze dachów, od Tuileryj aż do Bastylii. Jeden z dawnych kolegów z wydziału prawa pożyczył mu sto franków. Zresztą jak tylko się urządził, zaraz się zapisał do jednego z batalionów gwardyi narodowej, i trzydzieści susów żołdu musiały mu wystarczyć na utrzymanie. Myśl o egzystencyi spokojnej, samolubnej, na prowincyi, wstręt w nim budziła. Nawet listy, jakie otrzymywał od swej siostry Henryety, do której pisał zaraz po zawarciu zawieszenia broni, gniewały go swemi błaganiami, żądzą gorącą ujrzenia go, by sobie odpoczął w Remilly. Odmawiał, on przybędzie później, gdy już prusaków tam nie będzie.
I pędził życie włóczęgowskie, próżniacze, wśród wzrastającej gorączki. Nie doznawał już głodu, pierwszy kawałek chleba białego pożarł z rozkoszą. Paryż obfitujący w gorące napoje, w wódkę i wino, żył hulaszczo teraz, wpadał w ciągłe pijaństwo. Ale było to zawsze więzienie, rogatki strzeżone przez niemców, cały szereg formalności, które utrudniały wyjazd. Życie społeczne jeszcze drzemało, nie było żadnej pracy i żadnych interesów; a przecież cały lud oczekiwał tu czegoś, nie robił nic, zaczynał się narowić pod jasnem słońcem rodzącej się wiosny. Podczas oblężenia przynajmniej służba żołnierska męczyła