Strona:PL Zola - Pogrom.djvu/689

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Paryżowi, który uparcie stawiał opór, tkwiła we wszystkich prowincyach zajętych. To też skończył głosem stłumionym, mając na myśli ognistą proklamacyę Gambetty.
— Nie! nie! nie możemy trzymać z szaleńcami... To rzeź... Ja należę do stronnictwa pana Thiersa, który chce nowych wyborów, co zaś do ich Rzeczypospolitej, to Bogiem a prawdą, nie ona mię kłopocze, niech sobie będzie, dopóki czegoś lepszego nie wynajdziemy.
Pan Gartlauben bardzo grzecznie potakiwał głową, powtarzając:
— Zapewne, zapewne...
Henryeta, niezadowolona coraz więcej, nie chciała tu dłużej czekać. Drażniło ją to wszystko, sama nie wiedząc dla czego; wstała cicho i wyszła szukać Gilberty, która zbyt długo kazała czekać na siebie.
Ale gdy weszła do pokoju sypialnego, spostrzegła na wielkie swe zdziwienie, swą przyjaciółkę leżącą na szezlągu, zalaną łzami, wzburzoną do głębi.
— Co to? co takiego? co się stało?
Młoda kobieta zaczęła płakać jeszcze silniej, nie chciała mówić, zmieszana tak, że cała krew spływała jej do twarzy. Nakoniec, jąkając się, kryjąc główkę na piersi Henryety, rzekła:
— O moja droga, gdybyś wiedziała... Nigdy nie ośmielę się powiedzieć ci tego... a jednak, tylko ty jedna możesz mi poradzić,..