Strona:PL Zola - Pogrom.djvu/676

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

To też Delaherche powoli pozbył się swej postawy chłodnej. Cała bowiem rodzina mieszczańska zamknęła się była w głębi swych apartamentów, unikając wszelkich stosunków z oficerami, którzy u niej mieszkali. Ale on sam, podbudzony nieustanną potrzebą mówienia, podobania się, używania życia, cierpiał wiele w tej roli zwyciężonego i dąsającego się. Jego wielki dom, cichy i chłodny, w którym każdy żył swym dworem, z surowością i gniewem, ciążył mu bardzo. To też zaczął od tego, że pewnego dnia zaczepił Gartlaubena na schodach, dla podziękowania mu za jego usługi. I powoli weszło to w zwyczaj, że obaj zamieniali ze sobą kilka słów, ilekroć się spotkali, tak że pewnego wieczoru kapitan siedział w gabinecie fabrykanta, przy kominku, na którym gorzał wielki ogień z drew dębowych, paląc cygara, gwarząc jak niedawno poznany przyjaciel. Przez pierwsze dwa tygodnie Gilberta się nie pokazywała, kapitan udawał że nie wie nawet o jej istnieniu, jakkolwiek za najmniejszym szelestem żywo zwracał oczy ku drzwiom sąsiedniego pokoju. Zdawało się, że stara się usilnie, by zapomniano o jego położeniu zwycięzcy, okazywał umysł liberalny i pojętny, szydząc chętnie z niektórych śmiesznych domagań się pruskich. Jednego dnia np. zażądano trumny i bandaża; ten bandaż i ta trumna ubawiła go wielce. Na resztę, na węgle kamienne, oliwę, cukier, masło, chleb, mięso, nie licząc ubrania, pie-