Strona:PL Zola - Pogrom.djvu/618

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Jakkolwiek oboje byli bardzo czuli na cierpienie ludzkie, nie mogli jednak mówić o Gutmanie inaczej, jak z pewną dobrotliwą wesołością. Gdy młoda kobieta weszła do szpitala, zaraz pierwszego dnia poznała w tym żołnierzu bawarskim, człowieka z rudą brodą i czerwonemi włosami, o dużych oczach niebieskich i nosie spłaszczonym, który ją wziął na ręce w Bazeilles w chwili, gdy rozstrzeliwano jej męża. On ją także poznał, ale nie mógł mówić, kula, wszedłszy przez szyję, urwała mu połowę języka. Po dwóch dniach grozy w obec tego człowieka, dreszczu mimowolnego, ilekroć się do jego łóżka zbliżała, została wreszcie podbitą przez jego wejrzenie zrozpaczone i słodkie, jakiem ją ścigał. Nie był to już potwór, cały zbryzgany krwią, z oczami błędnemi od wściekłości, jaki zawsze rysował się w jej wyobraźni. Z trudnością odszukaćby teraz mogła te cechy w tym nieszczęśliwym, z miną tak dobroduszną, słodką, wśród strasznych cierpień, jakich doznawał. Rana jego bardzo rzadka, to nagłe kalectwo, wzbudziło dlań powszechne współczucie. Nie wiedziano nawet na pewno, czy się nazywa Gutmann, nazywano go tak, ponieważ jedyny dźwięk, jaki mógł wydać, składał się z dwóch sylab, brzmiących mniej więcej tą nazwą. Co do reszty wiedziano, że jest żonaty i że ma dzieci. Widocznie rozumiał trochę po francyzku, gdyż niekiedy odpowiadał gwałtownym ruchem głowy. Czyś żonaty? — Tak! A dzieci masz?