Strona:PL Zola - Pogrom.djvu/60

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

zjawiając się niespodzianie i nagle, kazał wierzyć w obecności trzydziestu do czterdziestu tysięcy ludzi. I wobec tego o mało dziś rano nie wysadzono w powietrze wiaduktu w Dannemarie! Miano zniszczyć dwadzieścia mil kraju bogatego bez żadnego powodu, wskutek popłochu najnierozsądniejszego; a żołnierze na myśl o tem co widzieli w tym dniu opłakanym, mieszkańców uciekających, pędzących z przestrachem bydło w góry, potok wozów naładowanych sprzętami, płynących, ku miastu pośród gromady dzieci i kobiety, wściekali się, wybuchali gniewem i szyderstwem.
— Do pioruna, to zanadto głupio! wołał Loubet z pełnemi ustami, potrząsając łyżką. Gdzież jest więc ten nieprzyjaciel, naprzeciw którego nas prowadzono? Nikogo nie było!... Dwanaście mil tam, dwanaście z powrotem, i nawet psa przed nami! Wszystko to dla niczego, ot tak sobie, dlatego, żeby najeść się strachu!
Chouteau, który głośno wylizywał miskę, złorzeczył generałom, nie wymieniając ich zresztą.
— Ha cóż? świnie! głupcy! Napędzili nam niemałego tchórza! Jeżeli tak się spisali, gdy nie było nikogo, to jakżeby działali, gdyby się znaleźli wobec prawdziwej armii!
Dorzucono nowe naręcze drew na ogień, by jasno gorzał i Lapoulle, grzejąc sobie wygodnie nogi, wybuchnął głupim śmiechem, nie rozumie-