Strona:PL Zola - Pogrom.djvu/577

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

w wązką kolumnę, jak trzoda pędząca przed psami.
Gdy przechodzili przez Bazeilles, Jan i Maurycy przypomnieli sobie Weissa i szukali oczami zgliszczy domku, tak walecznie bronionego. Opowiadano im w obozie Nędzy, zniszczenie wsi, pożar, rzeź; i to co widzieli teraz, przechodziło wszelkie wyobrażenie. Po upływie dwóch blizko tygodni, gromady zgliszczy jeszcze się dymiły. Mury podziurawione poobalały się; nie pozostało dziesięciu domów nienaruszonych. Ale co ich pocieszało, to, że napotykali taczki, wozy pełne hełmów i karabinów bawarskich, zebranych po bitwie. Dowodziło to, że zabito ich bardzo wielu, tych dusicieli i podpalaczy — to im ulgę przynosiło.
W Douzy miano się zatrzymać dłużej i tam zjeść śniadanie. Przybyto tam po niemałych cierpieniach. Jeńcy męczyli się bardzo prędko, będąc wycieńczeni głodem. Ci, którzy wczoraj się objedli, dostali zawrotu głowy, byli ociężali, i nogi ich bolały. Obżarstwo, zamiast im przywrócić siły, osłabiło ich bardziej jeszcze. To też gdy zatrzymano się na łące, na lewo od wsi, nieszczęśliwi padali na trawę i jeść nie chcieli. Wina nie było. a litościwe kobiety, które chciały się zbliżyć z butelkami, były odpędzane przez straże. Jedna z nich, zdjęta trwogą, upadła i wywichnęła sobie nogę; rozległy się krzyki, płacze, cała scena oburzająca, w czasie której prusacy, skonfisko-