Strona:PL Zola - Pogrom.djvu/486

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Ale widok siostry bladej, zgryzionej, wzbudził w Maurycym zbawcze uczucie przywiązania. Roztworzył ramiona, przyciągnął ją ku sobie, a gdy mu się rzuciła na szyję, ogarnęła go jakaś słodycz. I ona płakała i łzy ich się zmieszały.
— O moja biedaczko najdroższa, jakżem zły na siebie, że nie mogę cię pocieszyć!... Ten dobry Weiss, twój mąż, który cię tak kochał! co się z tobą stanie? Zawsze byłaś ofiarą i nigdy się na to nie skarżyłaś... Ja sam, ileż ci sprawiłem zmartwień i ileż ci ich jeszcze sprawię?
Zmusiła go do milczenia, kładąc mu dłoń na ustach, gdy nadszedł Delaherche, wzburzony, gniewny. Zeszedł z tarasu, dręczony pragnieniem, głodem nerwowym, jaki wywołuje zmęczenie; wszedłszy do kuchni, by napić się czego ciepłego, znalazł tam wraz z kucharką jej krewniaka, stolarza z Bazeilles, którego właśnie częstowała winem gorącem. Człowiek ten, jeden z tych, który do końca tam siedzieli wśród pożaru, opowiedział mu, że jego farbiarnia została do szczętu zburzona i zmieniła się w kupę gruzów.
— A co? nie rozbójnicy? — krzyczał, zwracając się do Jana i Maurycego. — Wszystko jest stracone, chcą dziś rano spalić tak samo Sedan, jak wczoraj spalili Bazeilles... Jestem zrujnowany! zniszczony zupełnie!
Zwrócił uwagę na skaleczone czoło Henryety i przypomniał sobie, że dotąd nie mógł się z nią rozmówić.