Strona:PL Zola - Pogrom.djvu/479

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

niemożliwe... Ach lepiej, żebyśmy z nimi rozpoczęli i zdechli tu wszyscy!
Delaherche zbladł:
— Czy to pewne, co mi pan mówisz?
— Mówili mi o tem ci tam... mieszczanie... z rady municypalnej, którzy zasiadają w ratuszu nieustannie... Jakiś oficer przybiegł z Podprefektury z tą wiadomością.
I począł opowiadać szczegóły. Konferencya odbyła się w zamku Bellevue, niedaleko Donchéry, między generałem Wimpffenem, generałem Moltkem i Bismarkiem. Straszny to człowiek ten generał Moltke, suchy i twardy, ze swą twarzą wygoloną matematyka, wygrywający bitwy z głębi swego gabinetu, strzałami algebry. Zaraz, z początku zaznaczył, że zna dobrze położenie rozpaczliwe armii francuzkiej, nie ma ona żywności, nie ma amunicyi, jest zdemoralizowana i bezładna, niezdolna w żadnym razie do przerwania żelaznego koła, w którem jest zamknięta, gdy tymczasem armia niemiecka, zajmując pozycye nadzwyczaj silne, może spalić miasto w ciągu dwóch godzin. Chłodno dyktował swą wolę: cała armia francuzka idze do niewoli z bronią i bagażami. Bismark po prostu popierał go, ze swą miną hulaki-buldoga. Napróżno generał Wimpffen usiłował opierać się tym warunkom, najtwardszym, jakie kiedykolwiek nałożono armii zwyciężonej. Mówił o swem niepowodzeniu, o bohaterstwie żołnierzy, niebezpieczeństwie doprowa-