Strona:PL Zola - Pogrom.djvu/454

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Teraz miał obok siebie tylko Jana, Maurycego i Gauda, i wszyscy czterej byli do pewnego stopnia porwani, pomimo oporu, przez potok uciekających, pędzący co sił naprzód. Już byli daleko do oberży. Ucieczka kierowała się ku szańcom Sedanu, podobna do rzeki błotnistej, pełnej ziemi i kamieni, którą burza, bijąca z wyżyn spędzała w dolinę. Ze wszystkich płaskowzgórzy okolicznych, wszystkiemi stokami i wygięciami gruntu, gościńcem z Floing, Pierremont, cmentarzem, przez pole wojenne, jak również przez Fond de Givonne. tłum rwał pędem w popłochu wzmagającym się ciągle. I czyż można czynić z tego zarzut tym biedakom, którzy od dwunastu godzin stali nieruchomi pod morderczą artyleryą nieprzyjaciela niewidzialnego, któremu nic zrobić nie mogli? Teraz baterye smagały ich z przodu, z boków i z tyłu, ogień ześrodkowywał się, coraz bardziej w miarę, jak wojska cofały się ku miastu; było to zniszczenie masowe, rzeź ludzi w głębi zbójeckiej jaskini, w którą ich wepchnięto. Kilka pułków korpusu siódmego, zwłaszcza od strony Floing, cofało się w dobrym porządku. Ale w Fond de Givonne, nie było już ani stopni, ani wodzów, wojska się tłoczyły oszalałe, zbieranina wszelkich szczątków, żuawi, turkosi, strzelcy, piechota, większość bez broni, w mundurach poplamionych i podartych, z rękami czarnemi, z twarzami czarnemi, z oczami krwawemi, szeroko rozwartemi, z ustami dyszącemi, spalonemi i ryczącemi przekleństwa. Nie-