Strona:PL Zola - Pogrom.djvu/438

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

przysłano mu młodego lekarza z miasta. Nie mógł wystarczyć na wszystko, sondował rany, rznął, piłował, zszywał, na pół nieprzytomny, zrozpaczony, widząc że mu co chwila nowych przynoszą. Gilberta, pijana od grozy, przejęta wstrętem do tej krwi i tych łez, usiadła przy swym wuju pułkowniku, pozostawiając na dole panią Delaherche, by dawała pić gorączkującym i ocierała wilgotne twarze konających.
Delaherche, usiadłszy na tarasie, starał się zdać sobie sprawę z położenia. Miasto mniej ucierpiało niż się zdawało, w jednem tylko miejscu paliło się i dym czarny się unosił nad przedmieściem Cassine. Fort Palatynatu nie strzelał już wcale, zapewne z braku amunicyi. Tylko armaty bramy Paryskiej od czasu do czasu dawały ognia. I właśnie w tej chwili znowu wywieszono białą chorągiew na baszcie; ale z pola bitwy chorągwi tej zapewne nie widziano, gdyż ogień trwał ciągle. Dachy sąsiednie zakrywały mu gościniec do Balan, nie mógł więc śledzić ruchu wojsk. Przytknąwszy oko do lunety, spostrzegł sztab niemiecki, na tem samem miejscu, na którem go widział w południe. Naczelnik, maleńki żołnierz ołowiany, w którym zdawało mu się, że widzi króla pruskiego, stał ciągle w swym mundurze ciemnym, na czele innych oficerów, po większej części leżących na trawie, błyszczących od złota. Byli tam także oficerowie cudzoziemscy, adjutanci, generałowie, marszałkowie dworu,